Nowa biografia profesora Mariana Zembali, legendarnego kardiochirurga i twórcy Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu, rzuca światło na tragiczne ostatnie lata życia człowieka, który uratował dziesiątki tysięcy pacjentów. Książka autorstwa dziennikarki Judyty Watoły odsłania złożoną osobowość lekarza, który z biegiem lat stawał się coraz bardziej apodyktyczny i despotyczny.
Genialny chirurg o trudnym charakterze
Profesor Zembala przez 27 lat kierował jednym z najlepszych ośrodków kardiochirurgicznych w Polsce. Charakteryzowała go nieprzeciętna umysłowość i niezwykła osobowość. Był nadzwyczajnie ambitny, pracowity i wrażliwy na potrzeby pacjentów. Jednocześnie potrafił być wybuchowy i władczy.
"Ja tu jestem dyrektorem. Ja tu rządzę" - mówił do współpracowników w ostatnich latach życia.
Mimo że często sprawiał wrażenie osoby wprowadzającej chaos, w jego szpitalu wszystko funkcjonowało perfekcyjnie. Praca była dla niego najważniejsza - zamiast korzystać ze stołówki, jadł w pospiechu sałatki z pudełka, jakby żałował czasu na posiłki.
Presja i wypalenie zawodowe
Współpracownicy profesora pracowali pod ogromną presją. Zembala dzwonił o dziesiątej wieczorem z pytaniem: "Pracujesz? Bo ja tak". Jego perfekcjonizm doprowadzał do absurdalnych sytuacji - gdy jeden z lekarzy powiedział, że nie może jechać na konferencję z powodu pogrzebu babci, profesor odpowiedział: "Zrób to dla babci, nie jedź na pogrzeb".
Lekarz pojechał na konferencję, a następnie stanął na rzęsach, aby zdążyć również na pogrzeb rodzinnej.
Udar i dramatyczna zmiana
Profesor ciężko zapracował na udar mózgu - dosłownie i w przenośni. Zupełnie się nie szanował, nawet na urlopie duchem był cały czas w pracy. Po udarze jego władcze cechy się wyostrzyły, co sprawiło, że wielu lekarzy odeszło z pracy, mimo że opuszczali bardzo dobry szpital.
Zembala zaniedbał rehabilitację - nie miał do niej cierpliwości. Chciał za wszelką cenę wrócić do pracy. Na wózku inwalidzkim, z niedowładem lewej ręki i nogi, został uznany za zdolnego do pracy na stanowisku dyrektora. Nikt nie powiedział słowa - tak działało nazwisko Zembala.
Walka o sukcesję dla syna
Po udarze najważniejszą rzeczą dla profesora stało się zapewnienie "sukcesji" dla syna Michała, który kształcił się na kardiochirurga pod jego kierunkiem. Chciał, aby syn objął po nim klinikę, a może i kierowanie całym szpitalem.
W 2020 roku, gdy profesor skończył 70 lat i musiał przejść na akademicką emeryturę, Śląski Uniwersytet Medyczny ogłosił konkurs na stanowisko szefa kliniki. Mimo presji wywieranej przez Zembalę, komisja wybrała doktora habilitowanego Tomasza Hrapkowicza. Wiedziała o skargach na zachowanie Michała i o tym, że z jego powodu z szpitala odeszło wielu świetnych lekarzy.
Tragiczny finał
18 marca 2022 roku syn profesora został zwolniony ze stanowiska koordynatora oddziału kardiochirurgii. Następnego dnia Marian Zembala popełnił samobójstwo. Według prokuratury, tego dnia opuszczał szpital złamany - współpracownicy nie widzieli go nigdy wcześniej tak przybitego.
Jego plan zapewnienia sukcesji się załamał. Ostatecznie wybrał jednak nie syna, a szpital. Śląskie Centrum Chorób Serca było dziełem jego życia.
Prawda o legendzie
Biografia odsłania również, że profesor lubił "koloryzować" na swój temat. W swojej książce pisał o inspiracjach, które według weryfikacji dziennikarskiej nigdy nie miały miejsca - wywiady, które rzekomo czytał, nie istniały w archiwach.
Judyta Watoła, autorka biografii, znała profesora ponad 20 lat. Wspomina go jako człowieka o złożonej osobowości - potrafiącego być rozmarzonym i w doskonałym nastroju, ale także wybuchowym i bezlitosnym w gniewie.
Historia Mariana Zembali to opowieść o genialnym lekarzu, który uratował tysiące życi, ale ostatecznie nie potrafił uratować siebie. To także przestroga przed ceną, jaką płaci się za perfekcjonizm i nieograniczoną ambicję w świecie medycyny.